Opowiem Wam coś. Coś o nietoperzyku.
We wtorek miałam do pracy na 11:00. Przyszłam o 10:20, zostawiłam moje tobołki i pognałam na targ kupić nauszniki, żeby mi uszy nie odmarzły. W drodze na targ mijałam Urząd Miasta. Po urzędem stały 2 panie i przyglądały się bliżej nieokreślonymu i skrzeczącemu strzępkowi koloru szarego, który leżał na ulicy.
Podeszłam.
Oczyom moim ukazał się mały nietoperz leżący na plecakach i wydzierający się w niebogłosy.
Zadzwoniłam do mamy, co z nim zrobić ( w tym czasie dwie panie się ulotniły) i mama poradziła zadzwonić po straż miejską. Zadzwoniłam, wyjaśniłam i miałam czekać.
Podczas oczekiwania stanełam blisko nietoperza, aby chronić go przed rozdeptaniem. Oczywiście kilkakrotnie zostałam popchnięta, szturchnięta i nadepnięta - ja, mająca 165 cm wzrostu, więc aż strach pomyśleć jakby skończył nietoperz.
Gdy tak stałam, kilka osób podeszło, politowało się nad nim i odchodziło, jeden pan nawet powiedział, że właściwie jużpo nim i mam iśc do domu. Nie poszlam. Czekałam na straż miejską.
Przyjechali, zabrali go. Zapytałam gdzie go zabierają, powiedzieli że do weterynarza.
Poszłam do pracy, na targ nie zdążyłam.
W środe zadzowniłam do weterynarza, Krzykacza ( bo tak go nazwałam) nie było tam we wtorek, ale podano mi numer do schroniska gdzie takowe zwierzeta straż zawozi. Zadzowniłam, nie było go! Porządnie się zmartwiłam, nie wiedziałam co robić aż zadzoniłam do samego źródła - do straży. Tam zostałam połączona z kierownikiem działu i dowiedziałam się nastepującej rzeczy:
Krzykacz miał pecha, zwykłego pecha, że w jasny dzień trafił na rynek i prawdopodobnie uderzył o ścianę, upadł i się wystraszył. Jest zdrowym nietoperzem i we wtorek późnym wieczorem został wypuszczony na wolność w okolicach, gdzie żyją nietoperze. Zbadał go powiatowy lekarz weterynarii.
Wiecie, ciesze się że wtedy, w ten wtorek poszłam po te nauszniki. Ludzie mijali tego malucha, wytykali palcami, on się wydzierał na pół rynku, ale nikt, nikt poza mną nie zareagował. Jedynie te dwie panie, które wzbudziły moje zainteresowanie, zatrzymały się wtedy nad nim na chwile... ale chyba też tylko się poprzyglądać.
Po prostu żal. Ciekawe jak oni czuliby się leżąc na chodniku, nie mogąc wstać, nie widząc nic i wiedzący tylko że dookoła chodzą kilkaset razy więsi od nich i w każdej chwili można być po prostu rozdeptanym.
PS. Ten maluch na zdjęciu to nie Krzykacz, bo mojego małego znajomego wolałam nie dotykać, z racji tej, że nie wiedziałam czy aby chory nie jest i ręki czy nogi mi przypadkiem nie odgryzie, ale właśnie tak on mniej więcej wyglądał.
Dostałam wyróżnienie od Karoliny - za moje misie. Przekazuje wyróżnienie Ewie, której szydełkowe wytwory wciążmnie zadziwiają - a sama Ewa również. Ewo! Twoje pomysły są niebanalne, oryginalne i po prostu szałowe.